Tutaj, w moim prowizorycznym "domu", w ciągu kilku tygodni cała hierarchia wartości uległa pomieszaniu. Moim największym zmartwieniem dawno przestało być, czy chłopak, który mi się podoba w końcu mnie zauważy albo czy bluzka pasuje mi do butów i torebki. Teraz jedyne czym się przejmowałam był, o ironio, mój porywacz; to on przynosił mi każdego dnia jedzenie i utrzymywał przy jakim takim zdrowiu psychicznym, więc paradoksalnie tylko dzięki niemu żyłam. Czasami śniło mi się, że coś mu się dzieje, upada i traci przytomność lub nagle postanawia popełnić samobójstwo przez to, że mnie porwał. Zawsze budziłam się wtedy z krzykiem. Gdyby on zginął, ja razem z nim. Zagrzebana żywcem w wilgotnej piwnicy umarłabym z głodu i pragnienia w nieludzkich męczarniach, a moje ciało znalazła by rodzina, która by tu kiedyś zamieszkała. Tak więc nie chciałam, żeby coś mu się stało i jakkolwiek bardzo nienawidziłam się za to uczucie, nie mogłam zmusić się by przestać, bo moja samolubna chęć życia była zbyt wielka.
Może to przez fakt, że za długo nie byłam wśród ludzi, ale miałam wrażenie, że i on choć trochę się o mnie martwi. W końcu przychodził tu codziennie, choć tak naprawdę już dawno mógł mnie wydać komuś lub zabić. Jednak może ja tylko chciałam tak myśleć, bo przecież nie przynosił mi codziennie jedzenia, by utrzymać mnie przy życiu z dobroci serca. A ponieważ oprócz myślenia nie mogłam robić nic, ciągle się nad tym zastanawiałam, ale wciąż nie mogłam go rozgryźć.
Czasami zastanawiałam się nad zadaniem mu tego pytania, ciekawska jakie są jego wymówki. Jednak bałam się, że wtedy przekroczyłabym jaką niewidzialną granicę. która z każdym dniem bardziej się oddalała i rozciągała. Nasze rozmowy były krótkie i dla normalnych ludzi pewnie bezsensowne, jednak ani ja, ani on nie byliśmy normalni w żadnym tego słowa znaczeniu.
Nasze rozmowy były zawsze o pogodzie, temacie bezpiecznym i neutralnie bezwartościowym. Lubiłam je. Czasami podczas tych rozmów na myśl przychodziło mi pełno pytań, które chciałam zadać porywaczowi, jednak rzadko kiedy znajdywałam w sobie wystarczająco wiele odwagi, by wypowiedzieć je na głos. Było jednak kilka chlubnych wyjątków.
- Dziś padało - poinformował mnie kiedyś niby nonszalancko.
- Bardzo? - spytałam, spoglądając na ścianę i wyobrażając sobie w tym miejscu okno.
- Nie zbyt. - Wzruszył ramionami. - Taka mała mżawka, ale to wystarczyło, aby całe miasto stanęło w miejscu.
Skinęłam głową, chcąc pokazać, że słucham. Przez chwilę trwaliśmy w milczeniu, co poniekąd dodało mi odwagi, aby zadać kolejne pytanie:
- W jakim mieście jesteśmy?
Poczułam przeszywające spojrzenie porywacza i skuliłam się nieco w sobie, bojąc się, że to zbyt poważne i wymagające zbyt ważnej odpowiedzi.
- W Denwer - odparł spokojnie, jakby po długich chwilach zastanowienia uznał, że z tę informację pewnie zabiorę ze sobą do grobu. Ja też tak sądziłam, więc nagle zdziwiłam się sama sobie, po co była mi ta odpowiedź. To nie tak, że poznawszy ją, miałam poczuć skrzydła u ramion i stąd wyfrunąć, lecz zdawało się, że moje rozczarowane ego właśnie o tym myślało.
To nie był jedyny raz, kiedy moje słabe nadzieje nade mną zwyciężyły. Było nawet kilka takich momentów. Kolekcjonowałam je w swojej pamięci jako swoje małe zwycięstwa. Wiedziałam, że donikąd mnie nie zaprowadzą i nie pomogą mi stąd uciec. Mój porywacz również zdawał sobie z tego sprawę; przy każdym moim pytaniu w jego oczach pojawiał się niebezpieczny błysk, bowiem poniekąd wtedy byłam pod jego całkowitą kontrolą i nawet gdyby mnie okłamał, nie mogłabym tego wiedzieć. Dla niego to było niczym zabawa, okrutna zabawa. Uwielbiał gnębić mnie odpowiedziami, które jednocześnie mogły być prawdziwe i fałszywe, a ja je wszystkie zdesperowana łykałam. Posunął się nawet do tego, że zdradził mi swoje imię.
- Grace to bardzo ładnie imię - powiedział kiedyś, na co nie mogłam się powstrzymać od zmarszczenia czoła w zdziwieniu, przygotowana na koleją pogawędkę o pogodnie.
Skinęłam delikatnie głową, nie pewna do czego niby miała prowadzić ta rozmowa.
- Może nieco przeciętne - dodał po chwili. - Na szczęście ty nie jesteś przeciętna. - Ułożył usta w małym uśmieszku. - Ciekawe ile dziewczyn przed tobą z takim imieniem zostało porwanych.
Zacisnęłam dłonie w pięści, wiedząc już, że próbuje mnie jakoś sprowokować, a ja nie zamierzałam dać mu tej satysfakcji.
- Pewnie żadna - kontynuował, a jego głos aż przesiąkał kpiną. - To niemalże królewskie imię. Moje niestety jest bardzo zwyczajne, po prostu Zayn.
Jak tylko te słowa opuściły jego usta, moja głowa wystrzeliła w górę i spojrzałam na niego z szerokimi oczami. Przez chwilę wpatrywałam się z niego, próbując wyczytać ze zmęczonej twarzy jego motywy, jego plan, cokolwiek byle by móc się tego trzymać i nie dać się złamać. Jednak niczego nie zobaczyłam.
- Dlaczego mi to mówisz?
On roześmiał się, jakby to było tym na co czekał, po czym odbił się nogą od ściany i wolnym krokiem podszedł do mnie. Zatrzymał się kilka centymetrów ode mnie i kucnął, aby nasze oczy były na równym poziomie. Pochylił się do przodu, tak że moc jego perfum zakręciła mi w głowie, i odparł:
- Bo mogę, kochanie.
Jego oddech drażnił moje ucho i posłał dreszcz przez całe moje ciało. Poczułam jak mimowolnie łzy zbierają mi się w oczach, więc odwróciłam głowę, aby nie mógł tego zobaczyć. On tylko się roześmiał i wyszedł.
Niekiedy jednak przychodził i po prostu razem milczeliśmy, próbując złapać chwilę normalności. Z braku innego zajęcia wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem; czasami budziła się we mnie wtedy nadzieja i starałam się zapamiętywać każdą najmniejszą zmarszczkę na jego twarzy, żeby policja, kiedy już uda mi się uciec, miała dokładny rysopis. Mój umysł jeszcze nie całkiem się poddał, ciągle wydawało mi się, że kiedyś to wszystko dobiegnie końca. Jednak nadzieje te były płonne i sama dobrze o tym wiedziałam.
Czasami oprócz tacki z jedzeniem porywacz przynosił mi małe prezenty, z których cieszyłam się jak dziecko. Miały one wszystkie swoje specjalne miejsce obok starego materaca, ukryte w stosiku z mojej nowej koszulki, aby nie zniszczyły się szybko od wilgoci. Większość z nich była przedmiotami codziennego użytku, na które w domu nie patrzyłam dwa razy, a tu dodatkowo przybierały wagę największych skarbów. Szczotki do włosów używałam raz dziennie, nie chcąc jej zabrudzić. Małe, białe mydełko brałam do ręki raz na dwa dni, kiedy czułam, iż sama woda nie zdoła poradzić sobie z całym brudem. Paczuszka mokrych chusteczek została otworzona raz jeden, gdy woda z kurka nie chciała lecieć przez trzy dni z rzędu. W żaden sposób nie mogłam uniknąć używania zawartości opakowania tamponów, nad czym strasznie ubolewałam, widząc ich regularnie malejącą liczbę.
Za wszystko to byłam wdzięczna porywaczowi. Jednak za każdym razem, kiedy dziękowałam mu za coś uśmiechem, czułam jak wewnątrz coś mnie wręcz rozsadza, chcąc wydostać się i krzyczeć, że przecież on mi to zrobił i wszystko to, co mi teraz przynosi jest jedynie marną atrapą normalności, za którą powinnam go nienawidzić, a nie uwielbiać. On zdawał się widzieć moje rozdarcie i na szczęście miał choć tyle szacunku do mnie, aby odwracać w tych momentach wzrok.
_____________________________________________________
Hej kochani! Dziś przychodzę do was z przerywnikowym rozdziałem, bo już niedługo zacznie się nieco inna akcja. Dajcie znać o myślicie!!
Bardzo dobry rozdział. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam x
Rozdział jest w pewnym sensie opisem i podsumowaniem relacji łączącej porywacza i ofiarę. Swoją drogą, zostało to przedstawione w ciekawej formie - luźno zestawionych ze sobą wydarzeń, przemyśleń i uczuć głównej bohaterki. Bardzo mi się to podoba :) Grace sprawia wrażenie, jakby rozwijał się u niej syndrom sztokholmski, więc zastanawiam się, co Autorka dla nas szykuje.
OdpowiedzUsuństopkatkaa